tomasz tko kochaj i dotykaj - Tekściory.pl – sprawdź tekst, tłumaczenie twojej ulubionej piosenki, obejrzyj teledysk. Tutaj urosłam, chodziłam do szkoły. Stąd wyjechałam na parę lat, żeby powrócić z dyplomem, mężem, dzieckiem. Następna fala zabrała mnie za ocean i wyrzuciła jak rozbitka na obcy brzeg wyspy. Dosłownie czułam się wyrzucona, wypluta z samolotu. Z zabawnym mieniem. Z różowym nocnikiem mojego dziecka i parą plastikowych talerzy. A może byśmy tak, jedyna, Wpadli na dzień do Tomaszowa? Może tam jeszcze zmierzchem złotym Ta sama cisza trwa wrześniowa W tym białym domu, w tym pokoju, Gdzie cudze meble postawiono, Musimy skończyć naszą dawną Rozmowę smutnie nie skończoną. Do dzisiaj przy okrągłym stole Siedzimy martwo jak zaklęci! Kto odczaruje nas? Przygotujmy razem Alfabet Tomaszowa! Czekamy na Wasze propozycje A jak Arkady, B jak Bogusław Mec, D jak Dni Tomaszowa, L jak Lechia, N jak Niebieskie Źródła, P jak Pedet, T jak tor łyżwiarski, W jak Wistom - to hasła nieodłącznie kojarzące się z Tomaszowem Mazowieckim, stanowiące o jego specyficznym klimacie i wyróżniające od Tym razem będzie to wycieczka wyjazdowa do Tomaszowa Mazowieckiego, której mottem jest znana niemalże każdemu fraza „A może byśmy tak, najmilszy wpadli na dzień do Tomaszowa”. Termin - 4 czerwca 2022 roku. Vay Tiền Trả Góp Theo Tháng Chỉ Cần Cmnd Hỗ Trợ Nợ Xấu. ŁYŻWIARSTWO SZYBKIE „A może byśmy tak, najmilszy, wpadli na dzień do Tomaszowa?” – śpiewała niegdyś Ewa Demarczyk. Wpadli więc, co prawda nie na dzień, lecz na dwa, giżyccy łyżwiarze i zdominowali trzecią, finałową odsłonę Pucharu Polski Masters. Do Tomaszowa Mazowieckiego pod koniec lutego wybrała się 12-osobowa reprezentacja grodu nad Niegocinem. W najlepszym nastroju do domu wrócił prezes Giżyckiego Stowarzyszenia Łyżwiarskiego „Czarne Pantery” Zdzisław Maliszewski, który był bezkonkurencyjny na dystansach 500, 1500 i 3000 metrów, co – rzecz oczywista – przełożyło się na jego bezapelacyjny triumf w klasyfikacji łącznej po trzech biegach. W Tomaszowie na „pudle” stawały także inne „Pantery”: Anna Stankiewicz (3. na 1000 i 15000 m), Leszek Cywiński (3. na 500 m) i Marek Gabryszak (2. na 1500 m) oraz widoczny na poniższym zdjęciu reprezentujący MOSiR Giżycko Leszek Lachowicz (2. na 500 m). PUCHAR POLSKI MASTERS – TOMASZÓW MAZOWIECKI MIEJSCA GIŻYCCZAN KOBIETY 500 m – 4. Anna Stankiewicz, 5. Beata Zajączkowska 1000 m – 3. Anna Stankiewicz, 4. Beata Zajączkowska 1500 m – 3. Anna Stankiewicz, 5. Beata Zajączkowska MĘŻCZYŹNI 500 m – 1. Zdzisław Maliszewski, 2. Leszek Lachowicz, 3. Leszek Cywiński, 5. Marek Gabryszak, 7. Grzegorz Korecki, 9. Andrzej Bartłoczuk, 11. Bogumił Abram, 12. Bogdan Głodowski, 16. Piotr Śląski 1500 m – 1. Zdzisław Maliszewski, 2. Marek Gabryszak, 4. Andrzej Bartłoczuk, 5. Leszek Lachowicz, 8. Leszek Cywiński, 9. Grzegorz Korecki, 10. Bogumił Abram, 13. Bogdan Głodowski, 15. Piotr Śląski 3000 m – 1. Zdzisław Maliszewski, 6. Leszek Lachowicz, 7. Marek Gabryszak, 8. Andrzej Bartłoczuk, 9. Bogumił Abram, 10. Grzegorz Korecki, 11. Leszek Cywiński, 12. Bogdan Głodowski, 14. Piotr Śląski KLASYFIKACJA ŁĄCZNA MĘŻCZYZN PO 3 BIEGACH 1. Zdzisław Maliszewski 3. Marek Gabryszak 4. Leszek Lachowicz 5. Andrzej Bartłoczuk 8. Leszek Cywiński 9. Grzegorz Korecki 10. Bogumił Abram 11. Bogdan Głodowski 13. Piotr Śląski bz "A może byśmy tak, najmilszy, wpadli na dzień do Tomaszowa?" - pisał Julian Tuwim w "Kwiatach Polskich", co rozsławiła jeszcze piosenką Ewa Demarczyk. Z propozycji skorzysta dziś GKS Tychy. Tyszanie rozpoczną dziś sezon meczem z Lechią Tomaszów Mazowiecki. - Sytuacja w naszej drużynie jest rozwojowa. Przystępujemy do sezonu po krótkim okresie przygotowawczym, w którym zmieniliśmy preferowany do tej pory system gry z 4-5-1 na 4-4-2 oraz wymieniliśmy znaczną część zespołu. Nie traktujemy jednak meczu z Lechią jako kolejnego sparingu. To już dla nas pierwszy oficjalny występ i chcemy w nim zagrać najlepiej jak potrafimy - zapewnia Tomasz Fornalik, trener tyszan. Do zespołu GKS-u w najbliższym czasie ma jeszcze oficjalnie dołączyć kilku zawodników. - Do sfinalizowania pozostało jeszcze kilka rozmów o kontraktach. Czekają: 17-letni Mateusz Grzybek, reprezentacyjny junior z APN GKS Tychy, 19-letni Szymon Sadowski z Concordii Elbląg oraz Krzysztof Bizacki, który... mógłby być ojcem obydwu. Ponadto na wczorajszym treningu ćwiczyli Daniel Mąka i Bartosz Flis, którzy w sobotę po raz pierwszy przymierzyli tyskie koszulki i też czekają na rozwój sytuacji - informuje szkoleniowiec GKS-u. Fornalik będzie mógł już za to skorzystać z Damiana Krajanowskiego, pozyskanego z Arki Gdynia, który w sobotnim sparingu z Nadwiślanem Góra zdobył pierwszego gola dla tyskiej ekipy. A nie było łatwo, mimo że... strzelał z rzutu karnego. - Strzeliłem pewnie, choć sędzia uparł się, że mam wykonywać rzut karny z dziury, w której chowało się pół piłki. Kopałem więc z dziury. Ale to był sparing. Zobaczymy, co będzie w pucharach i w lidze. To już będą zupełnie inne mecze, w których musimy zagrać zmobilizowani od początku do końca i unikać błędów, które jeszcze w meczach kontrolnych nam się zdarzały. Lechia Tomaszów Mazowiecki - GKS Tychy środa, 17:00 Sędzia Artur Ciecierski (Warszawa). No to wpadliśmy, zgodnie z sugestią Juliana Tuwima :) I to w dodatku razem z ŁKA i REGIO w ramach kolejnej wyprawy "Pociągiem do niepodległości". Wyruszyliśmy z dworca Łódź Fabryczna pociągiem Marszałek. Miś był zachwycony nie tylko dlatego, że jechał ŁKA, ale przede wszystkim dlatego, że pierwszy raz jechał Marszałkiem. Pociąg na zewnatąrz oklejony jest motywami łódzkimi związanymi z niepodległością. W środku znaleźliśmy podobizny 4 Panów, zasłużonych dla przywrócenia Polski na mapach świata. Dworzec PKP w Tomaszowie prezentuje się bardzo ładnie, ale dla Misia najważniejsza była jak zawsze mapa. Z dworca PKP w Tomaszowie jest dość daleko do centrum miasta, dlatego dojechaliśmy tam autobusem. Był to oczywiście kolejny powód do wielkiej radości dla Misia. Zwłaszcza, że autobusy w Tomaszowie są ekologiczne. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od placu Kościuszki, czyli dawnego rynku. Pierwsze co zwróciło naszą uwagę to piękny budynek dawnego kościoła ewangelicko-augsburskiego. Dziś bardzo zniszczony, kiedyś pięknie się prezentował. Możemy to zobaczyć na dawnych zdjęciach, których kilka mamy na rynku. Oddają niesamowity klimat tego miasteczka z dawnych lat. Dzięki nim dowiadujemy się również, że niedaleko od kościoła ewangelickiego stała też okazała synagoga. Na budynku kościoła Miś oglądał datę budowy i uczył się jak odczytywać cyfry rzymskie. Znalazł też stary reper z orłem bez korony. Będąc na rynku nie można też pominąć budynku sądu. Mieści się w dawnej kamienicy rodziny Knothe, chyba najbogatszych przemysłowców z Tomaszowa. Piękna, eklektyczna kamienica zwraca swoją uwagę intensywnie żółtym kolorem, który wyróżnia ją na tle okolicznych budynków. Dla nas jednak najciekawsze są detale. Odkryliśmy też datę budowy i inicjał właścicieli. W bramie zauważyliśmy ciekawe, niestety zniszczone malowidło. Jeszcze jeden element dodaje uroku placowi Kościuszki. Jest to duża, tańcząca i podświetlana fontanna. Trzeba przyznać, że plac został zagospodarowany z głową i estetycznie. Ławeczki, krzesło-ławki, donice ... wszystko to sprawia, że jest tam po prostu miło i ładnie. Pięknie prezentują się też platany, które zasadzono wokół placu. Pisząc o placu nie można nie wspomnieć o jego patronie, czyli bohaterze insurekcji kościuszkowskiej. Pomnik Tadeusza Kościuszki znajduje się przy wlocie na plac, od strony ulicy Świętego Antoniego. Został wykonany z czerwonego piaskowca. Trasa naszego spaceru przebiegała inaczej, ale opiszemy Wam ją tak jak wydaje nam się będzie najbardziej optymalnie. Spod pomnika Kościuszki skręcamy w lewo i dochodzimy nad rzekę Wolbórkę. Płynie przez remontowany właśnie park. Przez ten teren zielony idziemy na parking za Galerią Tomaszów. To ciekawe miejsce, żeby pokazać z czego dawniej słynęło to miasto, czyli pozostałości po przemysłowej świetności. Mamy tu 2 fabryki. Jedna zyskała dziś nowe przeznaczenie, właśnie w niej mieści się centrum handlowe. Druga popadła w ruinę i czeka aż ktoś ją uratuje. Na niej wypatrzyliśmy stary mural z widocznymi jeszcze literami PZPR. Po przeciwnej stronie parkingu jest też piękny pałacyk. Na murze można zobaczyć stare zdjęcia tego terenu. Niestety nie mieliśmy czasu, żeby podejść bliżej. Ten fragment spaceru nie bardzo przypadł Misiowi do gustu. Pewnie dlatego, że nie było tu elementów, o które mogliśmy zahaczyć jego dziecięcą ciekawość. Ale dalej było zdecydowanie ciekawiej z punktu widzenia dziecka. Wracamy do głównej ulicy i przechodzimy na drugą stronę. Tutaj też znajduje się park. Czekało w nim na nas zadanie z gry miejskiej, w której braliśmy udział. Pomogliśmy sympatycznemu szmuglerowi przemycić towary odwracając uwagę pruskiemu żołnierzowi. Przez park przechodzimy w stronę ulicy Browarnej. Nią dochodzimy do ulicy Mościckiego i skręcamy w prawo. Po przejściu kilku kroków po lewej stronie mijamy ciekawy budynek. Interesujący jest nie tylko ze względu na architekturę i ciekawe połączenie cegły z tynkiem. Uwagę zwracają także dekoracje, takie jak rok budowy, czy kaduceusze (są to symbole handlu, bo pierwotnie była tu szkoła handlowa). Ale przede wszystkim budynek ten zwraca uwagę swoją historią. Został wybudowany na potrzeby szkoły i z małymi przerwami cały czas pełni tę funkcję. W 1905 roku uczniowie brali udział w strajku szkolnym. Walczyli o możliwość nauki w języku polskim. Zostało to upamiętnione na jednej z kilku tablic pamiątkowych. Pozostałe tablice upamiętniają zasłużonych wychowanków i nauczycieli, którzy polegli w czasie wojny polsko-bolszewickiej i II wojny światowej. Na jednej z nich Miś wypatrzył Krzyż Virtuti Militari, który jak pamiętacie poznał w Dobroniu. Mieliśmy też okazję przyjrzeć się z bliska ciekawym, wąsatym szyszkom daglezji. Zazwyczaj widzieliśmy takie, które już spadły, a tutaj rosły na wysokości buzi Misia. Idziemy dalej i na wysokości poczty skręcamy w prawo na Skwer Niepodległości. Główny budynek w tym miejscu to ratusz miejski. Przed budynkiem znajduje się Grób Nieznanego Żołnierza, a zaraz za nim piękny kwiatowy klomb w kształcie Polski. Granice są z fioletowych braków, a w środku białe i czerwone tworzą naszą flagę. Wygląda to ślicznie. Miś był zachwycony bo jak już wiecie uwielbia symbole narodowe. Przekraczamy ulicę POW i wchodzimy na teren dawnego pałacu Ostrowskich. Piękny budynek zwraca uwagę licznymi detalami, datami budowy i renowacji, a także niesamowitą klamką w kształcie zaciśniętej dłoni. W budynku mieści się obecnie Muzeum im. Antoniego hr. Ostrowskiego. Niestety nie zwiedzaliśmy go, bo brakło nam czasu. Za to przed budynkiem Miś oglądał trzy flagi Polski. W czasie gry miejskiej na terenie przypałacowym czekała na nas działaczka towarzystwa charytatywnego. Naszym zadaniem było pomóc jej wymyślić hasło zachęcające do zbiórki datków dla najmłodszych. Wychodzimy z terenu pałacu i idziemy ulicą POW w stronę ulicy Świętego Antoniego. Po lewej mijamy ciekawy kościół św. Antoniego. Niestety tym razem go nie zwiedzaliśmy, ale jego wnętrze znamy ze ślubu cioci Kasi. Przechodzimy przez teren kościoła i wychodzimy na ulicę Mościckiego. Po drugiej stronie ulicy mamy interesujący budynek biblioteki. Na ozdobnych drzwiach uwagę zwraca pozostałość po kołatce. Skręcamy w prawo i następnie w lewo w ulicę Świętego Antoniego. Po obu stronach ulicy mijamy ciekawe, głównie eklektyczne kamienice. Na terenie Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych nr 1 możemy obejrzeć też ciekawy mural z Tadeuszem Kościuszką. Mijamy ulicę Seweryna. Tuż za nią zaczynają się budynki należące do parafii ewangelicko-augsburskiej. Najpierw oglądamy budynek przykościelny. Kolejny budynek na naszej trasie łączący cegłę i tynk i przez to interesujący i zachęcający do oglądania nawet przez najmłodszych. Dodatkową atrakcją jest data budowy. Tuż obok piękny, neogotycki budynek kościoła. Nasza grupa nie miała niestety szczęścia i nie udało nam się zajrzeć do środka. Po przeciwnej stronie ulicy znajduje się park im. Jana Rodego. W centralnej części stoi popiersie patrona. Był to ciekawy, niezwykły człowiek, lekarz, działacz społeczny i filantrop. Misia oczywiście bardziej zainteresował kolejny pomnik, znajdujący się bardziej w głębi parku. Upamiętniona została 14 Brygada Artylerii Przeciwpancernej. Najważniejszy element momentu stanowi działo przeciwpancerne. Zaraz za parkiem oglądamy urokliwy pałacyk należący dawniej do doktora Rodego. Dziś mieści się tu Urząd Stanu Cywilnego. W tym miejscu kończymy wycieczkę. Mamy świadomość, że dużo jeszcze pozostało do zwiedzenia. Czy jesteśmy zadowoleni z wizyty w Tomaszowie Mazowieckim? I tak i nie. Tak bo bardzo nam się podobało, nie bo było nam stanowczo za mało :) Dlatego na pewno tu wrócimy. Tak sobie myślę, że Tuwim pisząc o Tomaszowie mógł równie dobrze użyć nazwy jakiegokolwiek innego „-owa” spośród dziesiątek niewielkich miast, miasteczek i mieścin, które najczęściej przywodzą ludziom na myśl określenie „prowincja”. A przecież mowa tu o miejscu, do którego wracamy w podróżach sentymentalnych w poszukiwaniu dawno przeżytych emocji. Odwiedzając stare zaułki, brukowane podwórka, wielu z nas szuka echa swych dziecięcych zabaw – prostych radości, dobrych jak chleb z masłem z rąk babci, odprężających jak brodzenie latem brzegiem rzeki za miastem… Spoglądając w okna swojej dawnej szkoły wspominamy ludzi, dzięki którym być może wybraliśmy właściwe drogi w życiu, uśmiechamy się na myśl o pierwszych „motylkach” w brzuchu, pierwszym dotyku, pierwszym niezdarnym pocałunku na klasowej wycieczce czy szkolnej dyskotece… Żal mi trochę, gdy słyszę, jak mówi się: „co to za dziura, parę starych chałup na krzyż i plac z kościołem – prowincja!…” A czy ktoś określiłby równie pogardliwie wszystkie te senne toskańskie albo prowansalskie wioski, mieścinki z jednym „piazza” i krzywymi kamiennymi domami stłoczonymi wzdłuż głównej ulicy? Jakoś nie słyszę tego w zgiełku okrzyków wychwalających tamtejsze „dolce vita” – barwne wiejskie festyny przy miejscowej orkiestrze, malownicze sznury prania na balkonach, głośny i wylewny sposób bycia tamtejszych mieszkańców i – ach! leniwy, nieśpieszny ich żywot. Takim to dobrze… Prowincja, to nie miejsce – to stan umysłu – odpowiedziałabym, gdybym tylko widziała cień szansy, że zostanę właściwie zrozumiana. To od nas zależy, czy zauważymy wokół siebie piękno, które można byłoby przysposobić do naszych środkowo-wschodnioeuropejskich warunków: do nienajcieplejszego klimatu, niezbyt uprzejmych stosunków międzyludzkich, nienajgrubszych portfeli, braku wyobraźni i ciągłego narzekania… Przekonałam się niejednokrotnie, że większość z nas nie zauważa tylu ciekawych spraw i miejsc, mijając je co dzień, obojętnie i w pośpiechu. Zdaję sobie sprawę, że wiele osób nie podziela mojego entuzjazmu i sentymentu do starej architektury, zapomnianych miejsc i całej tej przedwojennej, patyną okrytej atmosfery… Odkąd całkiem niedawno rozpoczął się mój pełen zaskakujących wrażeń romans z fotografią, nie schodzi mi z myśli chęć podzielenia się z ludźmi tymi wrażeniami. Jeszcze nie wiem, jak to wszystko ogarnąć, przekazać – tematów i obrazów jest więcej, niż czasu na ich publikację. Ciągle się uczę, jak pokazać świat, ludzi, jak posługiwać się narzędziami dedykowanymi fotografii cyfrowej. Jednym z najprzyjemniejszych momentów przy okazji fotograficznych wycieczek i sesji (oprócz samego uczestniczenia w nich, rzecz jasna) jest ta chwila, kiedy oglądam surowe zdjęcia na dużym ekranie – to trochę tak, jak otwieranie prezentu – niby spodziewasz się, co może tam być, ale może Cię on ucieszyć lub rozczarować. Najfajniej jest, jak widać na zdjęciu coś zaskakującego, wyjątkowy moment, zestawienie, przeoczone w obiektywie. Aż wyrwie się mimowolne „orzesz-ku…” 🙂 Wracając do tematu nie docenianego piękna naszych okolicznych „-owów” , od pewnego czasu zaglądam w zakamarki Wejherowa – miasteczka podobnego wielkością i statusem do mojej rodzinnej miejscowości – w którym nie miałam dotychczas okazji ani potrzeby bywać. Zaskakujące, jak mało jego mieszkańców zna dobrze historię miasta i dzieje miejsc, które powoli niszczeją i znikają z mapy. Największy żal ogarnia mnie na widok starego młyna ze spichlerzem – niezwykle malowniczego podwórza w centrum miasta, miejsca z ogromnym, wydawałoby się, potencjałem. Wszystko chyli się ku upadkowi, pozabijane deskami albo użytkowane przez przypadkowych najemców, bez widoków na „drugie życie”. Ech! To tylko kilka migawek z wejherowskiej Starówki – a jeszcze zostało kilka miejsc do pokazania i parę historii do opowiedzenia… Niskie, ciemnawe bramy i wąskie zaułki… Stare i nowe trotuary –„kocie łby” i elegancka kostka granitowa… Pałacowe i mieszczańskie progi … Pojęcie czasu jest niezwykle względne – ułamek sekundy złapany w kropli wody i całe wieki zamknięte w starych dworskich murach, chwile przemykające między gałęziami dwustuletnich modrzewi, opowiadających nikomu nie znane historie… I wszędobylskie, tajemnicze koty – a każdy inny… (fotka specjalnie dla P-apiera :-*) W ostatnim poście pisałam, że z podróżami u mnie trochę na bakier. Nie żebym nie chciała- bardzo marzy mi się, żebym w końcu ruszyła dupę i zaczęła ten świat naprawdę poznawać. Na razie przeszkodami był a to paszport(a raczej brak, więc gdzieś dalej ni chu chu),a to kasa,a to brak towarzystwa a to... No właśnie, wymówek wiele, pewnie i tak główną przyczyną było lenistwo, więc powinnam się wstydzić i biczować za ten swój zaścianek. Skoro już napisałam, że mi się marzy, to postanowiłam wybrać 10 miejsc, do których pojechać chcę koniecznie. Część standardowa, część mniej, mam nadzieję, że kiedyś uda mi się zrealizować to, a nawet więcej. Więc.... 1. Meksyk. Jako miłośniczka meksykańskiej kuchni, Fridy Kahlo i tych pociesznych zespołów w sombrerach i z grzechotkami, wygrywających "la cucaracha", nie mogę nigdy nie zawitać do Meksyku! Podobno podróże teraz są tam nie do końca wskazane, bo łatwiej natkniesz się na ulicy na członków narkotykowego kartelu, niż mariachi, ale do odważnych świat należy ;) 2. Kuba Jak już jesteśmy przy Meksyku, to niech będzie też Kuba. Hawana ma podobno nadal niepowtarzalny klimat, a ja chętnie pobawię się w Hemingwaya, pijąc, paląc cygara(co z tego, że jest okropne i można sobie wypluć płuca) i słuchając tamtejszej niepowtarzalnej muzyki. Mam nadzieję tylko, że skończę lepiej niż on. 3. Islandia Nie ma co ukrywać, jestem trochę nerdem i rozczytuję się w fantastyce. Z tego względu, wyprawa w miejsce, gdzie nie można wybudować drogi, jeśli można nią urazić elfy, byłaby dla mnie niezłą gratką. Skandynawskie klimaty zawsze mnie kręciły, Islandia to dla mnie ich kwintesencja. 4. Holandia, Amsterdam To może akurat nie byłaby jakaś wyprawa życia, urywająca z wrażenia dupę, jednak słyszałam wiele opinii o świetnym klimacie miasta(nie wiem, czy opinie były obiektywne, czy z perspektywy coffee shop'ów, ale anyway. W końcu też mogę się postarać o odpowiednie postrzeganie już na miejscu). Jest też niewielka szansa, że może natchniona widokiem, przekonałabym się w końcu do rowerów(ostatni raz jeździłam z 8 lat temu, jak nie więcej ;p), a to byłoby dla mnie dużym sukcesem. 5. Francja, Paryż Wiem, oklepane straszne. Ale kto by nie chciał być Amelie Poulain, Audrey Hepburn i Charles'em Baudelaire w jednym? Muszę tam pojechać właśnie bo Amelie, bo Audrey, bo właśnie skończyłam czytać "Nędzników", bo Montmartre. A pod osłoną nocy, udając że mam dzieci- tylko zgubiłam je w tłumie- Disneyland. 6. Francja, Prowansja Daleko nie zajechałam od ostatniego punktu, jednak odkąd wróciła stamtąd moja(przyszła) teściowa, zdążyła mnie już zarazić opowiadaniami, zdjęciami i błędnym, rozmarzonym wzrokiem na samo wspomnienie. Nie mogę być gorsza od mojej teściowej(o, co to to nie!), więc chcąc nie chcąc Prowansję również muszę zaliczyć. 7. Bhutan Powoli kraj otwiera się na turystów, pojechać zdecydowanie warto. Nie wiem nawet, czy zaczęłabym najpierw podziwiać Himalaje, buddyjskie klasztory, czy niesamowitą przyrodę. Królestwo Smoka, jak można przetłumaczyć oficjalną nazwę państwa, kusi odpoczynkiem od zgiełku, możliwością przemyślenia tego i owego(tzn. na fotelu w domu też da się myśleć, ale o ile lepiej się myśli, jak wszystko zostawiamy daleko za sobą i możemy w takiej oprawie nabrać dystansu). Chcę, chcę, chcę, a B. to w ogóle by padł ze szczęścia, gdyby mógł się tam zabrać. 8. Indie Zdecydowanie koniecznie odwiedzić w trakcie obchodów święta holi. W tym roku i tak wezmę udział w festiwalu kolorów w Polsce, więc zawsze to jakaś namiastka, ale tam to już w ogóle jest rozmach. 9. USA Już nawet nie wiem, czy bardziej NY, czy Kalifornia, czy Wielki Kanion, czy cholera wie co.. Najlepiej wynajętym samochodem przez całe stany i być jak Thelma i Louise. 10. Maroko Chyba jeden z niewielu już krajów arabskich, gdzie jeszcze bez strachu o własne życie można pojechać. Poznałam zresztą paru Marokańczyków i wszyscy byli bardzo pozytywni, więc to tym bardziej zachęca. Paskudna jest jednak ich słynna herbata z miętą, smakuje jak syrop, zdecydowanie wolę polską, łagodną wersję... A Wam jaka podróż się marzy? A może już taka za Wami?

a gdybyśmy tak najmilszy wpadli na dzień do tomaszowa